Marysia

Bóg mnie rozciąga jak Slime’a i kształtuje w coraz fajniejszą formę i tą fizyczną i wewnętrzną. A zacznę od tego, że 5 lat temu byłam inną osobą. I pewnie jest to normalne, bo każdy z nas jak spojrzy na swoje życie 5 lat wstecz stwierdzi, że jakieś zmiany zaszły w jego życiu… Ale dla mnie ostatnie 5 lat życia jest jak lot/skok w kosmos. (I wiem, że da sie jeszcze dalej doskoczyć i będę się w tym trenować, czym będę się tutaj dzielić).
6 lat temu poznałam mojego męża – Maćka. Jest on najbardziej odpowiednią osobą na stanowisku „mój mąż”. Zaczynam od tej historii, bo na niej opiera się przemiana nie tylko ze stanu „życie bez męża” na stan „bycia mężatką” (a to już jest ogromna zmiana w moim życiu). Ale wiąże się to też ze zmianą miejsca zamieszkania z pięknego miasta Poznań do po prostu miasta Łódź.
Zostawiłam wszystko co znałam i lubiłam: rodziną, przyjaciół, pracę i wyruszyłam w nieznane z przekonaniem, że będzie to najlepsza przygoda życia. A musicie wiedzieć, że do tamtej pory myślałam, że nigdy nie opuszczę rodzinnego mieszkania i znanej mi okolicy. Choć w moim sercu było pragnienie rewolucyjnej zmiany, żyłam w poczuciu obowiązku pomagania rodzicom i jednoczesnym strachu przed nieznanym. Kiedy poznałam Maćka i postanowiliśmy wziąć ślub oczywistym stało się, że zamieszkamy w Łodzi – mieście, w którym on studiował i rozpoczął pracę. Nasza podróż poślubna była zakończeniem rocznej nauki w szkole misyjnej Apostoła Pawła i wyjechaliśmy wraz z grupą początkujących misjonarzy do Gagauzji, w Mołdawii.
Był to jeden z kroków w realizacji pragnień serca, które miałam odkąd tylko pamiętam – wyjazd misyjny. Nadal porywa moje serce myśl o tym, żeby zostawić wszystko co materialne i zamieszkać w miejscu gdzie czas płynie inaczej, i liczy się wzajemna pomoc. Namiastką tego jest to, że mieszkamy teraz na wiosce, gdzie otaczają nas wspaniali ludzie – jest to sytuacja, której samemu nie można zaplanować. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna za to Bogu. Wdzięczność jest czymś, co towarzyszy mi każdego dnia od 5 lat. Widzę jak bardzo Bóg się o mnie troszczy, jak zapewnia mi wszystko czego potrzebuję. I to nie znaczy, że lubi mnie bardziej niż Ciebie, który może teraz czujesz się niezaopiekowany. Chodzi o to, że główną przemianą w ciągu ostatnich lat jest przemiana mojego serca. Widzę te same rzeczy, które widziałam wcześniej, ale widzę je w innym świetle. Podczas szkoły misyjnej spotkałam człowieka, który jako pierwszy opowiedział mi o swojej RELACJI i ŻYCIU CODZIENNYM z Bogiem. Dla mnie wtedy, jako dla bardzo religijnej osoby, wydawało się to być ciekawe, ale bardzo odległe – jak słuchanie scenariusza jakiegoś filmu. Po czasie zrozumiałam, że chciałabym w takim filmie wziąć udział. I oto jestem. I pragnę więcej tego, co dzięki Bogu można przeżyć.
Kiedyś czułam strach i niepewność. czułam przygniatającą odpowiedzialność za to, co robię, jak się zachowam – jakbym miała wpływ na to, co ktokolwiek pomyśli. Czułam się niewystarczająca. I nie wiedziałam, gdzie jest poprzeczka wymagań, do której muszę dorównać. Zawsze bardzo chciałam być blisko Boga i myślałam, że bycie w budynku kościoła to miejsce najbliższe Bogu. Dlatego chciałam tam być codziennie. Chciałam robić to, co Bóg by chciał żebym robiła, ale nie wiedziałam jak się tego dowiedzieć. Bóg był bliski i odległy jednocześnie. Życie dzieliło się na sacrum i profanum.
I wiecie co? wszystko zaczęło się od czytania Biblii. Od przeprowadzki do miejsca, w którym nie znałam nikogo. I poprzez mojego męża poznałam ludzi, dla których Bóg był na prawdę ważny i traktowany poważnie. Odkryłam, że moje serce przepełnia spokój (zero stresu, lęku, strachu, burzącej krew w żyłach niepewności). Czuję się najbardziej (zaraz po moim mężu) cierpliwym człowiekiem na świecie 🙂 Mam dużo luzu i radości. I wiem, że jest to proces, który trwa, którym pragnę się dzielić, bo nawet dla mnie jest jeszcze nie pojęty. Będziemy razem odkrywać to jak do tego doszło, jak znalazłam się tu gdzie jestem i co jeszcze zadzieje się w moim sercu.