Śmierć jest naturalnym końcem życia, jednak ta oczywista prawda napawa ludzi strachem. Z całą pewnością jej fizyczna strona wzbudza niepokój, ale powstaje też pytanie: co dalej, czy śmierć jest absolutnym końcem? Jestem przekonany, że tak nie jest. W Ewangelii wg św. Jana w dziesiątym rozdziale zapisane są takie słowa: Moje owce słuchają mego głosu, a ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki… Całym sercem wierzę, że Jezus Chrystus powiedział tu prawdę. Wiem też, że kilkadziesiąt lat temu usłyszałem Jego głos, poszedłem za Nim i na wieczność należę do Boga.
Jak do tego doszło? Jako pięcioletni chłopiec miałem dwudziestoletniego przyjaciela. Codziennie spędzaliśmy mnóstwo czasu na wspólnej zabawie. Któregoś dnia jednak nie spotkaliśmy się. Następnego też. A kilka dni później mama ładnie mnie ubrała i poszliśmy do niego. Było tam pełno ludzi. Pewnie mama mnie uprzedzała, ale… to był szok. Mój przyjaciel leżał siny, martwy w trumnie. Od tego momentu zacząłem bać się śmierci. Wyobrażałem sobie, jak rozpływam się w nicość. Potem uspokoiłem się nieco. Pomyślałem, że jestem przecież młody a nauka szybko się rozwija, więc zanim przyjdzie mi umierać, to naukowcy wymyślą jakieś lekarstwo na śmierć.
Gdy miałem czternaście lat, umarł mój dziadek. Tato obudził mnie około drugiej w nocy i pojechaliśmy. Dziadek już nie żył. Wstał w nocy, aby napić się wody, upadł i umarł. Wtedy wrócił strach. Bałem się zasnąć, bo mogłem się nie obudzić. Płakałem w poduszkę z bezsilności świadom już, że nie ma ucieczki. Chodziłem na grób dziadka i modliłem się. Modliłem się, abym zrozumiał sens życia.
Oczywiście chodziłem do kościoła, ale okropnie się nudziłem. Chodziłem, bo tak wypadało. Zacząłem dużo czytać – szczególnie fantastyki. Ta lektura w jakiś sposób przekonała mnie o istnieniu świata duchowego i w konsekwencji Boga – Stwórcy. Sięgnąłem po Biblię, ale nic nie rozumiałem i zniechęciłem się.
Poszedłem na studia. Zacząłem pić. Zagłuszałem strach przed śmiercią i nie widziałem sensu życia (żyć po to, aby umrzeć?). Boga – Stwórcę wyobrażałem sobie jako sędziego, który trzyma szale, na jednej kładzie dobre czyny, a na drugiej grzechy. Która szala przeważy, taki będzie mój los. W porównaniu z innymi nie wyglądałem źle, więc miałem jakąś nadzieję… chociaż nie wiedziałem na co?
Któregoś dnia do pokoju w akademiku przyszli dwaj studenci, którzy przeprowadzali ankietę na temat wiary. Jedno z pytań brzmiało: Kim jest dla ciebie Jezus Chrystus?. Odpowiedziałem niespodziewanie dla siebie samego: Bogiem i zbawicielem. Do tej pory uważałem, że jest mitem i nie widziałem sensu w Jego śmierci. Inna myśl, która uderzyła mnie na tym spotkaniu, to werset z listu do Efezjan: Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. (…) nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił.
Te słowa nie dawały mi spokoju, bo okazało się, że to nie od uczynków zależy moje życie wieczne, ale od mojej wiary w Chrystusa i Jego śmierć, za moje grzechy. Zacząłem czytać i rozumieć Pismo Święte. Miesiąc później oddałem w modlitwie moje życie Chrystusowi: Panie Jezu. Potrzebuję Cię. Uznaję swoja grzeszność. Otwieram drzwi mojego życia i przyjmuję Cię jako swego Zbawiciela i Pana. Dziękuję, że przebaczyłeś moje grzechy, umierając za mnie na krzyżu. Proszę o Twoje kierownictwo w moim życiu. Uczyń mnie takim, jakim chcesz. Niezwykłe było to, że od razu zyskałem pewność obecności Boga i zbawienia. To była jesień 1983 roku. Życie nabrało sensu. Strach przed śmiercią przestał doskwierać.
Dość szybko Bóg przekonał mnie do posłuszeństwa nakazowi: Idźcie więc i czyńcie uczniami wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. W zasadzie od razu po nawróceniu starałem się świadczyć innym o tym, co Jezus dla mnie uczynił i jak działa w moim życiu. Wkrótce po skończeniu studiów zaproponowano mi przyłączenie się do misji Campus Crusade for Christ (w Polsce obecnie Ruch Chrześcijański Mt28). Bardzo się ucieszyłem i byłem wdzięczy Bogu za tą możliwość pełnoetatowej służby. Służyłem Bogu w Warszawie, Gdańsku i Krakowie – prowadząc ewangelizację i uczniostwo wśród studentów. W tym samym czasie Bóg przekonywał mnie też do osobistego zaangażowania w misje poza granicami naszego kraju.
Jesienią 1996 roku zrealizowaliśmy nasze powołanie misyjne i wyjechałem z moją rodziną (żona i dwójka dzieci) oraz z jeszcze sześcioma osobami do Rosji, do Rostowa nad Donem. Przez siedem lat prowadziliśmy tam służbę ewangelizacji i uczniostwa (skupiając się na studentach). Współpracowaliśmy w tym dziele z młodzieżą z kościołów zrzeszonych w Stowarzyszeniu Kościołów i Misji w Rostowie (kilkanaście kościołów i kilka misji). Jako zespół byliśmy odpowiedzialni za całą służbę młodzieżową Stowarzyszenia. Przez ten okres miałem przywilej prowadzić zespół naszej misji, w którym oprócz Polaków, byli później też Rosjanie i Ormianie. Po siedmiu latach musieliśmy wrócić do Polski.
Wkrótce po powrocie Bóg poprowadził mnie do zorganizowania wraz z członkami innych misji Szkoły Misyjnej, w której do tej pory uczyło się ponad 80 osób. Z uczniami jeździliśmy i jeździmy na praktyki misyjne do Rosji, Czech, Gagauzji w Mołdawii, i w inne miejsca na świecie. Nasi absolwenci służyli i służą w Polsce, w Europie oraz w różnych częściach świata (kraje Afryki i Azji).
Od kilku lat Bóg dał mi możliwość zachęcać do służby Bogu kolejnych liderów w Krakowskim Seminarium Biblijnym. Prowadzę tu zajęcia z ewangelizacji i uczniostwa w ramach przedmiotów: Ewangelizacja indywidualna i Nauczanie w małych grupach. Wierzę, że czynienie uczniami to Boży sposób na wzrost Kościoła.
W 2017 roku Bóg mnie i moją żonę powołał do służby w Rabce-Zdroju w ramach Kościoła Chrześcijan Baptystów. Nasza misja potwierdziła nasze powołanie. Od maja 2017, będąc misjonarzem Ruchu Chrześcijańskiego Mt28, pełnię tutaj obowiązki pastora
Jestem absolutnie przekonany, że Bóg powołał nas chrześcijan, abyśmy byli świadkami Jezusa w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi. Te słowa traktuję jako wizję dla siebie. Niech On w swej łasce dopomoże mi wytrwać w tej wizji do końca.