W świeżo upieczonej rodzinie dwójki 21-latków, w środę szczęśliwego 13 sierpnia na świat przyszedł chłopiec, ich pierwszy, i jak się miało okazać, jedyny syn. Trochę chorowity i słaby. Lekarz powiedział mamie, że „z tego dziecka nic nie będzie”. Całe szczęście nie miał racji. To byłem ja. Po dwóch latach urodziła się moja pierwsza siostra Aleksandra. Zgodnie z katolickim zwyczajem, którego dopominała się rodzina taty, zostałem ochrzczony. Mama chciała zadbać o sprawy mojej religijnej edukacji. Rozumiejąc ogólnie panujący światopogląd i jego powiązanie z moją przyszłością, próbowała zapisać mnie na lekcje religii. To były jeszcze czasy, gdy lekcje religii odbywały się w przykościelnych salach katechetycznych. Oczywiście uczyniła to przed pójściem do 1 klasy. Ksiądz jednak oświadczył, że tę naukę muszę rozpocząć z grupą 0. Spóźniła się. To już było za dużo, bo niby co tak ważnego może odbywać się na zajęciach religii w zerówce, czego nie można by nadrobić. To była ostatnia próba integracji z kościołem rzymsko-katolickim.
Tak samo jak Wasz dom, także nasz odwiedzili Świadkowie Jehowy. Dwie miłe Panie zaproponowały regularne nauczanie Biblii na podstawie książki „Mój zbiór opowieści biblijnych”. I to był mój substytut nauczania religii. Nabyłem podstawowej wiedzy, która postawiła mnie o wiele wyżej od moich rówieśników uczęszczających na lekcje religii. Uwidoczniło się to podczas ich przygotowania do sakramentu komunii a potem bierzmowania. Oni pytali, ja odpowiadałem. Niewiele pamiętam z tego okresu, w zasadzie same okruchy, ale tak Mama mi to relacjonowała. Okres dojrzewania pamiętam zdecydowanie lepiej. Na świat miała przyjść moja druga siostra Alicja. To nie był łatwy czas dla mojej Mamy. Dłuższy okres ciąży musiała spędzić w łóżku. To na szczęście nie był czas telewizji, Internetu i innych mediów tak jak dzisiaj. Moi rodzice woleli czytać książki. Ostatnia książka na regale, która pozostała do przeczytania, to była oczywiście Biblia. Pewnie nie zdziwi was fakt, że gdy zaczęła ją czytać pojawiły się pytania. Na pytania te nie szukała odpowiedzi w Kościele Katolickim, z przyczyn obiektywnych. Nie znała innych chrześcijan, którzy mogli by jej pomóc. Ale za to odwiedzili nas znajomi Świadkowie Jehowy. Oni mieli czas oraz zestaw gotowych odpowiedzi na nurtujące pytania. No i do tego ta znajomość Biblii. Tak oto rozpoczęło się studium Biblii za pomocą książki „Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi”. Po kilku miesiącach zacząłem głosić odwiedzając mieszkańców pobliskiego osiedla. Po roku zostałem ochrzczony jako Świadek Jehowy.
Końcówka millenium ubiegłego wieku była „magicznym” czasem – jeśli można użyć takiego słowa. Spodziewałem się, tak jak moi współwyznawcy, szybkiego rozwoju wypadków i rychłego przyjścia Królestwa Bożego. Nie należałem jednak do tych, którzy służyli Bogu ze strachu przed wojną Bożą nazywaną Armagedonem (Obj 16:16). Boga poznawałem w trudnym dla każdego okresie, czyli pod koniec podstawówki i na początku szkoły średniej. Chyba dzięki tej wymagającej religii zachowałem rygor moralny. Oczywiście miałem na sumieniu różne grzechy i chwile słabości. Nie pozwoliłem jednak, by zabrały mi one wiarę w Boga. Byłem traktowany na równi z osobami dorosłymi i miałem dostęp do różnych zadań w zborze, między innymi do obsługi urządzeń nagłaśniających. To pozytywnie wpłynęło na moją samoocenę, która do tej pory była bardzo niska.
Po ukończeniu szkoły poznałem w zborze młodą dziewczynę. Miała na imię Iwona. Poznawaliśmy się ponad dwa lata. Ślub wzięliśmy w pochmurny majowy dzień. Wynajmowaliśmy małe jednopokojowe mieszkanko. Zarabialiśmy bardzo mało. Ale był to niezwykły czas budowania relacji i walki o swoje terytoria. Bardzo się cieszę, że nie zaczęliśmy naszego małżeństwa od dzieci. Miałem dzięki temu trochę czasu, aby dorosnąć. Po niedługim czasie zostałem zapytany czy nie chciałbym pełnić obowiązków sługi pomocniczego (odpowiednik diakona). Otrzymałem też możliwość prowadzenia własnej domowej grupy studium książki (obecnie nie ma już takich spotkań). Mogłem też raz na kilka miesięcy wygłaszać niedzielny wykład (odpowiednik kazania). Moje dorastanie wiązało się z licznymi pytaniami, których jednak głośno nigdy nie zadałem, ponieważ nie były one zgodne z aktualnie panującymi wierzeniami. Pierwsze wątpliwości pojawiły się po zmianie nauki o tzw. pokoleniu. Poprzednio uznawano, że pokolenie urodzone po roku 1914 zobaczy koniec obecnego systemu rzeczy. Na tym oparty był szereg wierzeń i nadziei związanych z rychłym przyjściem Bożego Królestwa na ziemię. Nie było dla mnie problemem to, że Armagedon nie przyjdzie tak szybko jak przypuszczałem, ile sposób w jaki opisano przyczyny zmiany tego wierzenia. W jednej ze Strażnic – czasopismo, które jest uznawane przez wszystkich Świadków Jehowy jako część pokarmu na czas słuszny (Mat 24:45) – ujęto to tak, że odniosłem wrażeniem, że to my spekulowaliśmy na temat czasów końca, a Strażnica raczyła wyprostować ten pogląd. Wraz ze zmianą tego wierzenia wprowadzono szereg innych modyfikacji. Wkrótce książka, z której się uczyłem „Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi” przestała być oficjalnym podręcznikiem, a obecnie nowi wyznawcy nawet o niej nie wiedzą – chyba, że są bardzo dociekliwi. W nowych publikacjach nie pojawiały się już wzmianki o pokoleniu 1914 roku, a raczej ogólnie o pokoleniu żyjącym w danym czasie. Tym samym nauka o tak wyczekiwanym Królestwie Bożym została rozmyta. Oczywiście nie zrezygnowano z mówienia o bliskim już Królestwie Bożym i raju na ziemi, jednak nauka straciła cały swój dramatyzm. Te wydarzenia stały się bezpośrednią przyczyną powstania wątpliwości co do niewzruszoności pozostałych nauk Towarzystwa Strażnica. Ponieważ poza tą religią nie miałem do czynienia z żadną inną, a katolicyzm był w moich oczach całkowitym wypaczeniem zasad Biblii, zacząłem coraz częściej negować Boże działanie za pośrednictwem autorów publikacji Towarzystwa Strażnica i zdążałem w stronę agnostycyzmu a później ateizmu.
Po urodzeniu naszej córki Klaudii, zacząłem wyjeżdżać w delegacje w różne części Polski. Był to czas, w którym nabrałem dystansu do mojej religii. Popadłem też w liczne grzechy. Moja dalsza egzystencja jako Świadek Jehowy przestała mieć jakikolwiek sens. Po jakimś czasie napisałem list, w którym przedstawiłem moją decyzję o odejściu ze zboru. Od tego czasu dawni znajomi i przyjaciele zaczęli udawać, że mnie nie znają. Jest to sposób na utrzymanie tzw. czystości zboru. Nie ma znaczenia z jakiego powodu opuszczasz organizację. Zawsze jest tak samo. Pomimo mojej nierozumności i grzesznego postępowania, moja żona nie odwróciła się ode mnie. Dalej uznawała moją pozycję w rodzinie i wiernie trzymała się Bożych przykazań. Teraz już sama uczestniczyła w zebraniach. Biorąc pod uwagę, że mieliśmy małe dziecko i szereg problemów, z perspektywy czasu muszę przyznać, że wymagało to wielkiego poświęcenia i wiary. Wkrótce wiara ta miała zostać poddana próbie. Ponieważ życie Świadka Jehowy jest wypełnione służbą (3 spotkania w tygodniu na zebraniach, służba kaznodziejska czyli głoszenie oraz inne liczne zajęcia) po odejściu odczuwałem ulgę i miałem poczucie wolności. Wolność ta jednak okazała się ulotna i pusta. Nie umiałem żyć pełnią życia bez Boga. Tak, wiem, że niektórzy potrafią, ale ja nie. Prawda jest taka, że bez prawdziwego Boga tworzymy sobie bożka z nauki, techniki lub innej dziedziny i oddajemy temu czemuś cześć swoim życiem – my jesteśmy bogiem dla samych siebie.
Wiedziałem jednak, że nigdy nie wrócę do organizacji. Przyszedłem jeszcze na parę zebrań, ale one upewniły mnie w przekonaniu, że to nie jest droga do Boga. Po jakimś czasie z przyczyn doktrynalnych odeszli z organizacji nasi sąsiedzi. Gdy ujawnili swoje poglądy, zostali wykluczeni w ciągu jednego dnia. W zborze wygłoszono cykl wykładów o odstępstwie. Wiem to z relacji żony, która w dalszym ciągu była Świadkiem Jehowy. Sąsiedzi przyszli do naszego domu i przekonywali moją żonę, że teorie oparte o 1914 rok są fałszywe. Moja żona nie była tym tak podekscytowana jak ja. Oto ktoś odważył się wypowiedzieć głośno rzeczy, których ja obawiałem się otwarcie przyznać przez te wszystkie lata. Po jakimś czasie zapragnąłem pójść do jakiegoś kościoła. Słowo Boże, szczere modlitwy i muzyka w pewnej społeczności chrześcijańskiej zupełnie mnie rozbroiły. Już wiedziałem, że to jest ta droga (Iz 30: 20,21). Po powrocie do domu zapłakałem nad swoim bezbożnym życiem i wyznałem swoje grzechy Bogu. Te wszystkie kłamstwa, podłe aktorstwo, niewierne postępowanie, wszystko to stanęło mi przed oczami. Najgorsza była pycha z powodu moich umiejętności zawodowych i powodzenia materialnego. Postanowiłem, że będę służył Bogu a nie sobie, ale tym razem na Jego warunkach, a nie w jakiejś ludzkiej organizacji.
Wkrótce zacząłem poznawać i rozkochiwać się w Panu Jezusie, który stał się moim osobistym Zbawicielem. Zrozumiałem i poczułem, że Bóg działa w moim życiu i że zawsze się o mnie troszczył chociaż ja tak wiele razy go porzucałem. On nigdy nie przestał we mnie wierzyć choć ja Go opuściłem i się Go wielokrotnie zaparłem. Teraz wiem, że moje grzechy są odpuszczone, że to On złożył ofiarę za mnie. To ja powinienem był wisieć na drzewie Golgoty. On jednak zrobił to za mnie w osobie Bożego Syna. Od wczesnego dzieciństwa przez różnych ludzi uczył mnie świętych pism, które mogły uczynić mądrym (2 Tym 3:15). A ja bezczelnie negowałem jego Słowo i działanie Jego Świętego Ducha.
Niezwykłą radością jest dla mnie spontaniczna i żywa muzyka. Poprzednio, u Świadków Jehowy, podkłady pieśni były odtwarzane z taśmy magnetofonowej, a później z nośników cyfrowych. Pieśni były ustalane odgórnie i znajdowały się one w śpiewniku, który w jednolitej formie funkcjonował na całym świecie. Teraz z radością śpiewam Bogu melodie z różnych okresów. Czuć, że autorzy tych tekstów mieli prawdziwą więź z Bogiem. Wielbienie Boga to taki czas, gdy wylewam przed Nim swą duszę i chcę powiedzieć, że ufam Mu całym sercem.
Błogosławieństwem dla mojej rodziny było rzetelne studium Biblii mojej żony. Porównywała różne przekłady i sprawdzała moje nowe wierzenia oraz swoje wątpliwości co do nauk Strażnicy. Punktem zwrotnym była lektura książki “Kryzys Sumienia” autorstwa Raymonda Franza. Wynik tych badań stał się wkrótce przyczyną napisania listu przez moją żonę i rezygnację z członkostwa w organizacji. Teraz razem służymy Bogu i mogę powiedzieć jak Jozue „że ja i mój dom służyć będziemy Jahwe” (Joz 24:15). Naprawdę niezwykle trudną rzeczą dla byłego Świadka jest odnaleźć się w innej społeczności chrześcijańskiej. Dla wielu moje reakcje, poglądy i decyzje mogły wydawać się dziwaczne, ale wynikały z dziedzictwa jakie dał mi Pan Jezus. Wszystkie moje życiowe doświadczenia z Panem Bogiem oceniam całościowo, i postrzegam jako Jego plan dla mojego życia za co jestem Mu bardzo wdzięczny. „Tylko On jest opoką moją i zbawieniem moim, Twierdzą moją, przeto się nie zachwieję” (Ps 62:7).
Z czasem moja żona i dzieci przeprowadzili się do Warszawy, a później zamieszkaliśmy w Pomiechówku w powiecie Nowodworskim. Opowiadam Wam moją historię jakby była prosta pozbawiona problemów, ale moje dochodzenie do zrozumienia woli Bożej wcale nie było proste. Po drodze popełniłem wiele błędów, które nierzadko uderzały w moich najbliższych. Moja grzeszna natura nie raz utrudniała mi chodzenie za Jezusem. Ewangelia boleśnie konfrontuje mnie z Bożymi drogami i wiem, że przede mną jeszcze wiele wyzwań i wiele niezbędnych zmian. Wiem jednak, że Bóg jest po mojej stronie i że uzdolni mnie do wszystkiego. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że Pan Jezus ma być nie tylko moim Zbawicielem ale także Panem. Dobrze, że Bóg wyrwał mnie z tej niby jedynej prawdziwej religii świadków Jehowy i umieścił mnie pośród ludzi prawdziwie kochających Boga. A co ważniejsze, że dał mi się poznać. Inaczej umarłbym w swoich grzechach. Napisano przecież “Jeżeli nie poznacie że to Ja Jestem, pomrzecie w grzechach swoich”. A tak już dziś cieszę życiem wiecznym, życiem w Jezusie. Jestem Mu za tą odmianę i za to zbawienie bardzo wdzięczny. Jestem ciekawy co też się jeszcze wydarzy w moim życiu, w życiu mojej rodziny i wspólnoty, w której służę.