Zacznę od tego, że około 17 lat swojego życia poświęciłem dla sportu. Różne dyscypliny, kluby, miejsca i wreszcie przeróżni ludzie. W niektórych tych dyscyplinach udało mi się nawet zdobyć jakiś medal czy osiągnąć niezły wynik. Zaprowadziło to do momentu, w którym zaczęto prosić mnie o wskazówki, rady, indywidualne treningi itd. To z kolei popchnęło mnie w końcu do założenia firmy i rozwijania się w dziedzinie trenerskiej. Była to dla mnie niezwykła przygoda, w której najbardziej ciekawił mnie drugi człowiek. W moim życiu spotykałem chłopców, mężczyzn, starszych panów z ogromnymi talentami. Niektórzy z nich mieli taką inteligencję ruchową, że robili w bardzo krótkim odstępie czasowym trzykrotnie szybsze postępy niż np. ja. Wyglądało jakby urodzili się do danego sportu i tylko czekali, aż ktoś to w nich odkryje. Przyglądanie się temu zawsze było dla mnie fascynujące. Oczywiście mogę sobie tylko wyobrazić, jak wyglądałby ich poziom sportowy, gdyby większość z nich włożyła ciężką pracę w swój rozwój lub gdyby ktoś w odpowiednim momencie życia stosownie ich poprowadził. Jednak, kiedy o tym myślę, widzę dziesiątki twarzy ludzi, którzy z różnych powodów, często mi nie znanych, rezygnowali z tej sportowej drogi. Ich pasje, naturalny talent i predyspozycje bardzo mocno zweryfikowało to co nazywamy „życiem”.
Powodów jest mnóstwo: zarabianie pieniędzy, relacja z partnerem, dzieci, wpływowe towarzystwo, używki itd. Bolało mnie serce, ale nikogo na siłę do niczego nie mogłem zmusić.
Cały ten kontekst napisałem ze względu na doświadczenie jakie mam oraz obserwacje na temat ilości „zmarnowanych potencjałów”. Jest to oczywiście obraz ze świata sportu i choć nie oddaje 1:1 tego, co chciałem przekazać to wskazuje na pewną tendencję, którą zauważam w dzisiejszym chrześcijaństwie. Obserwuję i słucham o masie młodych, początkowo gorliwych ludzi, którzy bardzo szybko gasną i w ostateczności znikają zostawiając za sobą lokalne wspólnoty, relacje i ostatecznie Boga. Kolejna duża część zamiast realizować Bożą wolę objawioną w Piśmie Św. znajduje sobie komfortowe miejsce służby realizując tym samym wolę lidera/pastora i budując królestwo, które po latach okazuje się nie Bożym, lecz ich własnym. Podobnie jak w świecie sportu jest jeszcze grupa ludzi bardzo mocno zdeterminowanych, często takich, których życie nie rozpieszczało, którzy są gotowi się uczyć i poświęcić się całkowicie dla sprawy. Pamiętam ich oddanie, przychodzili często w jednych spodenkach, przyjeżdżali dziesiątki kilometrów o wczesnych godzinach porannych. Ewidentnie komfort nie był ich przyjacielem, na co wskazywał ich charakter. Przychodzili pierwsi i zostawali ostatni szlifując pojedyncze elementy konkretnych technik. W odróżnieniu od tych, którzy przyjeżdżali luksusowymi samochodami, ubranymi w profesjonalny drogi sprzęt i znający odpowiedź na każde pytanie, byli pokorni potrafili słuchać i wykonywali posłusznie to co mówił trener. Oni właśnie, przynajmniej z moich doświadczeń, zachodzili najdalej i osiągali często dobre wyniki. Powierzyli swoją sportową karierę komuś i rozumieli, że jest to proces – długa droga przed nimi.
Przyznam szczerze, że od lat już nie „siedzę” w sporcie, natomiast jako duszpasterz wciąż fascynuję się drugim człowiekiem i o ile w chrześcijaństwie mówimy o kompletnie innej rzeczywistości, to kilka myśli ze sobą rezonuje. Podobnie, jak za czasów trenerskich, oglądam się wstecz i przypominam sobie młodych gorliwych ludzi śpiewających „alleluja”, „chwała Panu”, pięknie modlących się, wzruszających nad pięknem Bożej miłości lub złamanych z powodu swojego grzechu. Dziś, co doprowadza mnie do smutku, tylko niewielka ilość z nich trwa w żywej relacji z Jezusem Chrystusem.
Widzę również grupę ludzi o ogromnym obdarowaniu (często im zazdroszczę), w których życiu Bóg niezwykle zaczął działać. Jednak, kiedy Pan zabiera ich tam, gdzie nie chcą pójść wycofują się i po prostu gasną lub latami stoją w miejscu. Wskazuje to na to, że chociaż mówiąc „Jezus jest moim Panem” wciąż „coś” próbują zachować dla siebie. Oznacza to, że nadal zasiadają na tronie swojego życia. Modlę się o takich ludzi i powierzam sprawę Bogu ufając, że On ma wszelką kontrolę. W końcu ta niewielka grupa oddanych, martwych dla świata, ale nowonarodzonych w Chrystusie ludzi, którzy często poranieni, niewiele mający i na mapie świata skazani na porażkę, dzięki wielkiej łasce Bożej doświadczają nieba na ziemi. W tej grupie ludzi najważniejsze jest kochać Boga i być w centrum Jego woli. To oni podobnie jak w sporcie są ludźmi jednej sprawy. Ich oczy błyszczą się, kiedy myślą o swojej pasji do Boga. Mogą mieć słabszy sezon, ale gdy usłyszą kilka zdań o ich Panu to płoną. Gotowi na wszystko, całe swoje życie podyktowali nowoodkrytemu sensowi swojego życia.
Idą pod prąd bez względu na koszt, mierząc się z wszelkimi zastępami zła.
Drodzy bracia i siostry, zachęcam bądźcie wytrwali, choćby cały świat był przeciw wam pamiętajmy
„Chrystus w nas nadzieja chwały”[1].
Dobry i kochający Boże dziękuje Ci za Twoją miłość i łaskę, dzięki której mamy przywilej uczestniczyć w Twoim wielkim planie odkupienia świata, w tej wielkiej historii zbawienia.
Dziękuje Ci za Osobę i doskonałe dzieło Jezusa Chrystusa. Dziękuje Ci za Ewangelię, która jest mocą Bożą ku zbawieniu, które potwierdzasz darem swojego Ducha św.
Panie, proszę Cię o tych wszystkich, którzy zgubili gdzieś właściwy kierunek, sprowadź ich do siebie. Okaż łaskę i miłosierdzie z czego jesteś znany. Proszę Cię też o tych wszystkich, którzy trwają w Tobie bez względu na koszt. Wzmocnij ich, dodaj im sił i używaj ich Panie dla Twojej Chwały.
Proszę też, abyś zachował mnie blisko Ciebie do ostatnich chwil mego ziemskiego życia.
Amen.
Pastor Cezary Byczkiewicz
[1] Kol 1:27