Przez ostatnie lata miałem przywilej obserwować, służyć, pracować oraz spędzać czas z dużą ilością chrześcijan. Byli to mężczyźni i kobiety z różnych denominacji, w różnym wieku, w różnym stażu, z różnymi doświadczeniami. Przebywanie z tymi ludźmi i słuchanie ich nauczyło mnie i uczy wciąż wielu niezwykłych rzeczy. Ostatnio pojawił mi się pewien obraz, który jak wierzę, może być dla niektórych zachęcający.
Przygotowanie ogniska…
Wyobraźmy sobie życie chrześcijańskie jako płomień ognia na ognisku w lesie.
Na początku przygotowujemy ten kopiec z gałęzi przypominający stożek lub indiański namiot. W środku często dużo suchego chrustu, czasem jakaś podpałka lub gazety. Kiedy wszystko już jest przygotowane potrzeba tylko iskry. Kogoś z zewnątrz, kto rozpocznie życie tego płomienia. Trochę podobnie wyglądało lub wygląda życie każdego z nas przed spotkaniem z Jezusem Chrystusem. Zbieramy i układamy jakoś to życie. Wydaje się, że ma ono sens, podczas gdy w rzeczywistości większość z tych rzeczy jest suchych i szybko pęka, przemija.
My chrześcijanie, choć nie czuliśmy tego, to cały czas poddawani byliśmy pewnemu formowaniu aż będziemy gotowi na pierwszą iskrę. Iskra jest bodźcem zupełnie z zewnątrz, która nadaję sens gałęziom przygotowanym na ognisko.
Pierwszy Płomień…
Jest coś niezwykłego w pierwszych tygodniach nawróconego, narodzonego na nowo człowieka, który przyjął łaskę przez wiarę w to, co uczynił dla niego Bóg w Jezusie Chrystusie i otrzymał w darze Ducha Św.
Jest to okres pierwszej miłości, etap, w którym wszystko widzi się inaczej, czas, w którym mój płomień jest świadectwem dla wszystkich dookoła. Z jednej strony ten wielki ogień daje szansę rozpalenia kogoś, z drugiej strony nieokiełznane płomienie mogą też przypalić.
Jednak nie da się inaczej! Nie da się takiego ognia ukryć! Jest widoczny przez wszystkich. Nie da się też będąc w pobliżu nie być wystawionym na jego wpływ.
Pierwszy ogień to czas, w którym, otwiera się Pismo Św. i wszystko jakby nabiera sensu i jest bezpośrednio do mnie. To okres, w którym, gdy wybieram się na spotkanie kościoła, kazanie jakby było o mnie i do mnie. To etap, w którym zachwyt nad Bogiem powoduje, że dostrzegam Go wszędzie. Chmury układają się w konkretne kształty, ptaki śpiewają w specjalny sposób, obrazy nawiązują do Stwórcy, jakby wszystko miało tylko jeden sens – chwalić Boga! Chciałoby się, aby ta chwila trwała wiecznie! Na nowo odkrywamy sens życia, na nowo odkrywamy wiarę, na nowo odkrywamy kim jesteśmy. Nagle dzięki temu ogniowi zaczynamy WIDZIEĆ.
Dokładanie do ogniska…
Pierwszy płomień jak i pierwsza beztroska pełna zaufania miłość ma to do siebie, że przemija. Rzeczywistość tego, iż ogień bez drewna nie będzie się palił powoduje, że zderzamy się z tym, co nazywamy „życiem”. Dzięki Bogu, ognisko, które On rozpalił jest w lesie, wobec tego mamy wszystko co jest potrzebne, aby płonąć. Czas więc narąbać drewna, prawdziwych dużych kawałków. Nie liści iglaków, które szybko rozpalają się i jeszcze szybciej gasną. Nie szukajmy efektu łatwym kosztem. Początki dokładania drewna nie są zbyt uciążliwe. Mamy blisko do lasu i w zasadzie większość czasu widzimy płomień, który oświetla nam drogę. Dokładanie to również nie sprawia dużego wysiłku. Czasem zaplanuję czas dla Boga, spędzę go w modlitwie i czytaniu Biblii lub powiem komuś o Nim i to mnie rozpala.
To normalne w chrześcijańskim życiu, że zachwyt opada. Nie tylko zachwyt nad Bogiem, ale też nad Kościołem, czyli ludźmi, którzy wydawali nam się święci, kochający, prawie doskonali.
Nie koncentrujmy się jednak zbytnio na tym, a raczej dbajmy o to, aby płonąć.
Ciemny las…
Przychodzi jednak czas, gdy wykarczowaliśmy większość lasu, a płomień dalej bez drewna gaśnie. To sytuacja, w której wiem, jak chodzić po drewno, ale jest na tyle daleko, że przez jakiś czas jestem zmuszony/a chodzić w ciemności. Ciemny las to miejsce, gdzie można spotkać dzikie zwierzęta, które chcą zrobić nam krzywdę.
Pomaga mi bez wątpienia to, że wiem którymi drogami zwykle trafiam do ognia, ale teraz noszenie tych gałęzi kosztuje dużo więcej czasu i sił. To również czas, w którym „wydaje się”, że nie mogę złapać połączenia z Bogiem.
Ciemność w drodze po drewno i do ognia sprawia często uczucie samotności, ale jest to nic bardziej mylnego. Doświadczenie moje jest takie, że jeśli moje oczy są właściwie skierowane, to czas tzw. „ciemności” jest okresem głębokiej przemiany. Wymaga jednak wiary i zaufania.
To prawda, że wtedy czujemy się, że nie wystarczają chwile modlitwy, wzniosłe spojrzenia w niebo lub czytanie Biblii. Tu raczej chodzi o wiarę i cierpliwość. To okres, w którym modlitwa to nie tylko proszenie i mówienie, a raczej wylewania serca i umiejętność bycia. To etap nie czytania, a studiowania, nie po to by więcej wiedzieć, a w celu spotkania z Nim. To czas pragnienia przeżycia czegoś osobistego z Bogiem. To czas budowania zaufania i głębokiego kształtowania.
Płomień, który nigdy nie zgaśnie…
Przyjdzie czas, gdy ten który dał początek iskrze i płomieniowi pewnego dnia wszystko ugasi i jakby wraz z dymem uniesie nas. Wtedy zdamy sobie sprawę, że cały czas był z nami. To On kierował naszymi drogami, to On odstraszał dzikiego zwierza, to On podnosił, kiedy upadaliśmy pod ciężarem drewna. To On nie raz zasiadał przy ogniu i patrzył na nas.
To On przeszedł tą drogę najpierw, zna więc każdy jej etap i może pomóc. To On zaplanował i widział sens dla ognia. Jest jego początkiem i końcem.
Jemu niech będzie Chwała i Część! A ogień Twój niech nigdy nie zgaśnie!
Amen
Pastor Cezary Byczkiewicz