Zdarza się, ze prosimy Boga o coś ze wszystkich sił; wręcz napinając całe ciało, mówiąc: „proszę, proszę, proszę niech tak się stanie, jak cię proszę”. Podam przykład dla rodzica: dziecko budzi się w nocy, a zmęczony rodzic spinając wszystkie mięśnie (jakby to miało wzmocnić moc modlitwy) wznosi błagania: „niech zaśnie, Boże błagam żeby spało, niech śpi spokojnie, proszę, proszę, proszę…”. Jesteśmy nawet gotowi obiecać coś Bogu w zamian, np. całogodzinne czytanie Biblii, pielgrzymkę na kolanach albo jakieś inne odrealnione przekupstwo. Kolejna sytuacja: jedziemy samochodem, spieszymy się. Zależy nam żeby zdążyć na wyznaczoną godzinę do miejsca docelowego. Przed nami same czerwone światła albo co gorsza wypadek. Jak wygląda wtedy nasza modlitwa? Czy nie podobnie jak w sytuacji wspomnianego wyżej zmęczonego rodzica?
Czy często zdarza nam się wołać do Boga tak, jakbyśmy chcieli coś na Nim wymusić, wybłagać lub przekupić? Czy Bóg jest Kimś niechętnym do pomocy lub lubiącym gdy się przed Nim płaszczymy? Czy w takiego Boga wierzymy? Przecież On wie, czego nam trzeba… o tym zapewnia nas sam Jezus (Mt 6,8).
Niedawno doświadczyłam takiej „modlitwy”. Polegała ona na licznym powtarzaniu słowa „proszę” oraz wypowiedzeniu polecenia, które ma zostać wykonane. No właśnie… „garnek” mówi Garncarzowi co ma zrobić. I przyszła myśl: „zaufaj, wycisz się”; wiecie, myślę, że Bóg chce naszego spokoju, a nie życia w spięciu i stresie. Kolejna myśl tej sytuacji to słowa Jezusa o tym, żebyśmy nie byli gadatliwi jak poganie, którzy myślą, że przez ilość wypowiadanych słów zostaną wysłuchani:
„Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.” (Mt 6, 7-8)
Ten fragment Biblii mówi mi żebym nie powtarzała po kilkakroć tej samej prośby z częstotliwością przypominająca sprint. To nie ilość moich słów ma zmienić sytuacje. Podczas modlitwy nie mam strzelać słowami niczym pociskami karabinu do celu. Bóg wie czego mi trzeba. Bóg mnie kocha. Dlaczego wiec okazuje Mu taki brak miłości i zaufania, modląc się jakby rezultat modlitwy zależał od tego co zrobię? Chociaż, jednak może on zależeć od tego co zrobię… zależeć może od tego, czy zaufam, czy przyjmę postawę wdzięczności i uwielbienia. Trudno jest nam zaufać. Czy mamy zaufanie do Boga? „Bądźcie jak dzieci” kojarzy mi się z byciem ufnym.
Werset wcześniej czytamy: „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu…” (Mt 6,6) Myślę, że „izdebka” jest miejscem wyciszenia. Zamykasz drzwi, zostawiasz świat za sobą i pozwalasz Bogu działać. W tej sytuacji dla mnie metaforyczne pójście do izdebki oznaczało odpuszczenie. Dostrzegłam w sobie próbę sterowania sytuacja. Czy to nie jest tak, ze nasze niektóre modlitwy stawiają nas w roli sternika? I potrzebujemy tylko załogi, która wykona zadanie (czyt. Boga)? To chyba jest jedna z przyczyn bycia niewysłuchanym… „bądź wola Twoja jak w niebie tak i na ziemi”(Mt 6,10).
Jaki wybierasz styl modlitwy w sytuacji stresowej, nagłej? Czy jest to modlitwa z zaciśniętą pięścią; czy próbujesz przejąć kontrole? Czy może pozwalasz Jemu działać, ufając, że jest dobry niezależnie od sytuacji?
Niedawno w jednej z książek T. Kellera przeczytałam zdanie, które uważam za genialne. Brzmi ono: „Wiem, jak musi wyglądać moje życie, a Bóg nie robi tego dobrze.” Autor twierdzi, iż jest to postawa pełna arogancji, prowadząca do ciągłego zamartwiania się. Czy potrafimy zaufać Bogu i pozwolić Jemu przejąć ster naszego życia? Czy obawiamy się dokąd nas zaprowadzi?