Chyba nie powiem nic odkrywczego, gdy stwierdzę, że osoba i dzieło Jezusa Chrystusa to fundament, na którym opiera się cała chrześcijańska wiara. Pytanie tylko: co na tym fundamencie zbudowaliśmy?
Zobaczmy, że zarówno człowieczeństwo jak i boskość Jezusa są centralnymi elementami, które łączą w sobie największe tajemnice teologiczne, a jednocześnie oferują najbliższe i najbardziej osobiste doświadczenie Bożej miłości. Jezus, będąc w pełni człowiekiem, doświadczył tych samych pokus i trudności, które są udziałem każdego z nas. Jego życie na ziemi, pełne miłości, współczucia i poświęcenia, jest niezrównanym wzorem do naśladowania. Warto jednak zapytać: na ile poznanie i owo naśladowanie Chrystusa jest faktycznym celem, a na ile deklaracją bez porycia?
Jednym z najbardziej poruszających aspektów życia Jezusa był Jego stosunek do instytucjonalnej religii. Najoględniej mówiąc, nie był jej zwolennikiem. Zamiast tego, zaproponował coś co nie było niczym nowym, a jednak okazało się rewolucją – szczerą i bezinteresowną relację opartą na miłości do Boga i bliźniego. Relacje zbudowane na wierze w Jego dzieło odkupienia, które postulował, w sposób organiczny miały łączyć się w zgromadzenie, wspólnotę, ἐκκλησία, Kościół. Niestety, nazbyt często współczesny Kościół to karykatura samego siebie.
Ewangelista Łukasz w formie dialogu opisuje stosunek Jezusa do zorganizowanej religii. Niech was nie zmyli intymność tej rozmowy. Z pozoru zwykła konwersacja jest obrazem sporu pomiędzy upolitycznionym Judaizmem drugiej świątyni, a oddolnym ruchem powrotu do Boga pod przewodnictwem Mesjasza. Wskazuje na to zwrot „chcąc wystawić Jezusa na próbę”:
Łk 10:25-28 „I oto powstał pewien znawca Prawa. Chcąc wystawić Jezusa na próbę, zapytał: Nauczycielu, co mam czynić, aby odziedziczyć życie wieczne? W odpowiedzi usłyszał: A co jest napisane w Prawie? Jak czytasz? Znawca zacytował: Masz kochać Pana, swego Boga, całym swoim sercem, z całej swojej duszy, każdą swoją myślą i ze wszystkich swych sił, a swojego bliźniego jak samego siebie. Odpowiedziałeś poprawnie — podsumował Jezus. — Tak postępuj, a będziesz żył.” (SNPL)
Zakładam, że rozmówca nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Myślał, że Jezus da się podejść, powie coś, za co będzie można Go skrytykować. Może uda się nawet oskarżyć Go o bluźnierstwo. Jezus wraca jednak do źródła Prawa, i to ustami samego rozmówcy, który paradoksalnie uważał się za eksperta w tej dziedzinie.
Znawca Prawa dopytywał Jezusa: kto jest jego bliźnim? I znów w formie opowieści, Ewangelia zwraca naszą uwagę na uniwersalny aspekt przykazania miłości. W obrazowy sposób przypowieść o „Miłosiernym Samarytaninie” ukazuje, że absolutnie każdy jest naszym bliźnim. Chyba nie było drugiej takiej nacji, której Judejczyk nienawidziłby bardziej niż Samarytan. Oto cała religijna układanka i zbudowane na niej poczucie wyższości legło w gruzach. Chrześcijaństwo nie alienuje się w ramach jakiejś nacji. Wychodzi do każdego, kto pragnie radykalnie bliskiej relacji ze Stwórcą.
Dz 10:34-35 „Piotr otworzył zatem usta i przemówił: Naprawdę, zaczynam rozumieć, że Bóg nie traktuje jednych lepiej niż innych, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto Go szanuje i postępuje sprawiedliwie.” (SNPL)
Jezusowy powrót do Księgi Powtórzonego Prawa i jej duchowego przesłania, stał się podstawą nowego ruchu określanego „Drogą” (Dz 18:25; 24:14) a jej członków nazywając „chrześcijanami” (Dz 11:26). Ostateczne odcięcie judaistycznej pępowiny nastąpiło bardzo szybko. Chrześcijaństwo nie może funkcjonować w formule uświęconego ludzkiego autorytetu i Tradycji pisanej wielką literą. Dusi się ono i z czasem umiera pozostawiając po sobie „zombie” hierarchicznej, strukturalnej, prawnej korporacji, mającej jedynie za przedmiot, jakiś zestaw zakazów, nakazów i wzorców. Oczywiście z czasem owo prawo religijne zaczyna dotyczyć jedynie wiernych, a nie duchowieństwa, bo to uświęcane jest na mocy prawa, a nie rzeczywistej, bliskiej i intymnej relacji z Bogiem.
Nie tylko dlatego, ale między innymi dlatego mówimy, że chrześcijaństwo nigdy nie powinno być religią w standardowym znaczeniu tego słowa. Szerzej omawia to Robert Boryczka w swojej książce[1]Robert Boryczka, Chrześcijaństwo to nie religia, https://szaron.pl/produkt/Chrzescijanstwo-to-nie-religia. Podobną tematykę poruszał też Piotr Zaremba w opracowaniu „Chrześcijaństwo a kres religii”[2]Dlaczego chrześcijaństwo nie jest religią? / K5N / Piotr Zaremba, https://www.youtube.com/watch?v=lSwBwwEGwVw&ab_channel=K5NTV.
Zwróćmy uwagę, że najbardziej zaciekłymi przeciwnikami Jezusa z Nazaretu byli ludzie, którzy powinni byli być Jego najgorętszymi wyznawcami. Sytuacja była spowodowana mieszaniną fanatyzmu i osobistych ambicji religijnego mainstreamu Judei. Religia drugiej świątyni miała zaledwie 300 lat, ale Stary Testament zdążył już obrosnąć w uświęcone rytuały. Jezus natrafia zatem na religijny beton, który trzeba rozwalić, żeby powrócić źródeł – do spotkania z żywym Bogiem. Rewolucja religijna zawsze budzi opór establishmentu. Tak było i tym razem, co ostatecznie zakończyło się egzekucją Chrystusa.
Na całe szczęście był to niezwykły plan Boga, który stał się źródłem ratunku. Jednym sposobem na powrót człowieka do Stwórcy, stała się wiara w to, że śmierć Syna Bożego zmazuje z nas wszelki grzech i przywraca przyjaźń z Bogiem, co nie zmienia faktu, że za śmierć Jezusa odpowiada instytucjonalna religia, wysługująca się opresyjnym Państwem.
J 3:16-17 „Tak bowiem Bóg ukochał świat, że Syna Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Gdyż nie posłał Bóg Syna na świat, aby (Ten) osądził świat, ale aby świat był przez Niego zbawiony.” (SNPD)
Obserwujemy, że każdy nowy ruch w obrębie chrześcijaństwa wykazuje podobną tendencję. Z czasem degeneruje się on do postaci obrzydliwego tworu, z swoim nieusuwalnym rytem, liturgią i „świętą” tradycją. Im dalej od narodzin ruchu, tym mocniej tradycja zaczyna górować nad opisem rodzącego się chrześcijaństwa. Tym mocniej też nienawidzeni lub lekceważeni są wszelcy wrogowie jedynie zbawczej wiary; heretycy, którzy nie szanują wielowiekowego dorobku instytucji.
Tymczasem ktoś, kto faktycznie chce być biblijnym chrześcijaninem, czuje się wewnętrznie zobowiązany, by jego celem stało się poznanie, pokochanie i naśladowanie Chrystusa, a nie wiernopoddańczość wobec tradycji ojców i wypełnianie religijnych nakazów. W ramach ewangelikalnego chrześcijaństwa, którego jestem przedstawicielem, mówimy o sobie: chrześcijanin. Denominacja religijna jest tylko sposobem na formalną organizację życia wspólnoty, jego reprezentację w społeczeństwie i identyfikację w ramach Państwa. Im więcej władzy centralnej oddamy tej denominacji, tym szybciej zdegeneruje się ona do postaci kolejnej religii.
Celem chrześcijaństwa jest powrót człowieka do Boga. Kiedy stracimy z oczu ten zasadniczy priorytet, wówczas dalszy scenariusz jest już znany, bo wielokrotnie przepraktykowany. Oczywiście to nie znaczy, że mamy wciąż i wciąż zaczynać od początku. Pomni doświadczeń naszych poprzedników, możemy tworzyć wspólnoty prawdziwie chrześcijańskie. Ich wiedza i doświadczenie mogą i powinny być przedmiotem naszego namysłu. Bez niego, skazani jesteśmy na popełnianie dokładnie tych samych lub większych błędów. Kiedy jednak wypowiedzi teologów i hierarchów stają się niepodważalną prawdą wiary zakrywającą przesłanie i osobę Jezusa, wówczas powinniśmy stawić temu opór.
Toksyczna tradycja to nie jedyny problem. Na drugim krańcu ulokowała się postępowa wersja religii. Różni się ona wyłącznie przyjętymi i zaciekle bronionymi, nowymi „prawdami” wiary. Ewangeliczne dzieło Chrystusa zbrukane naturalistyczną kulturą, uświęca ludzkie pożądliwości i niepohamowane pragnienia pod jakże pięknymi hasłami: wolność, równość, braterstwo. Ale to już temat na inne rozważanie.
w. Krzysztof Radzimski