Przed świętami zamówiłem kilka książek w jednej z największych chrześcijańskich księgarni wysyłkowych w Polsce. Przesyłka dotarła szybko, nadawca jak zawsze okazał się solidny. W paczce, prócz tego, co zamówiłem, znalazłem trzecią, dodatkową książkę jako gratis — „Dotykając Jezusa” z podtytułem Każdy może wyzdrowieć gdy dotknie Jezusa Toma de Wal. Informacje zamieszczone na okładce sprawiły, że domyślałem się przesłania tej książki, jednak postanowiłem ją przejrzeć, by nie być zbyt pochopnym w ocenie, czy chcę ją zachować w mojej biblioteczce. To, co poniżej napisałem nie jest recenzją otrzymanej publikacji – wymagałaby ona obszerniejszego artykułu – raczej jest to opinia powstała po szybkim zapoznaniem się z treścią książki.
Pierwsze wrażenie miałem takie, że autor bardziej opiera się na własnych wizjach, na „rozmowach z Bogiem”, który bezpośrednio do niego przemawia, niż na przestudiowanych fragmentach Pisma Świętego. Wprawdzie Tom de Wal często cytuje wersety biblijne, jednak wyrwa je z kontekstu, nadaje inne znaczenie całym akapitom biblijnym — jak na przykład 15 rozdziałowi Ewangelii Łukasza — po to by dopasować te wersety czy fragmenty do swojej tezy, że Bóg chce wszystkich uzdrowić.
Bo główną tezą autora jest to, że Bóg chce uzdrowić wszystkich, całkowicie i ze wszystkich chorób. Kluczem do sięgnięcia po uzdrowienie jest wiara, którą autor rozumie jako pewność, że zostanę uzdrowiony. Boża moc według niego działa automatycznie tak, jak działa moc elektryczności, gdy podłączymy urządzenie do gniazdka (str. 21). „Każda chora osoba, w dowolnym miejscu na świecie, może podłączyć się do tej mocy i zostać uzdrowiona — bez względu na to, na co cierpi” (str. 22).
Autor twierdzi, że nie powinniśmy modlić się o uzdrowienie, tylko przyjmować je z pewnością, tak jak pewne jest, że żarówka zapali się, kiedy zostanie podłączona do gniazdka elektrycznego. Ilustruje to dwoma historiami — uzdrowienia kobiety cierpiącej na krwotok (Marka 5,25-34) i niewidomego Bartymeusza (Marka 10, 46-52). O ile w pierwszej historii kobieta wyraziła swą pewność mówiąc do siebie, że jeśli tylko dotknie kraju szaty Jezusa, zostanie uzdrowiona, to w drugiej historii już tego nie widać. Niewidomy żebrak Bartymeusz wołał jedynie, by Jezus zlitował się nad nim. Nazwał Go przy tym Synem Dawida, czyli Mesjaszem. I został uzdrowiony nie przez wiarę w uzdrowienie samo w sobie, ale przez wiarę w to Kim jest Jezus. Bo zgodnie z zapowiedzią proroka Izajasza Mesjasz miał otwierać oczy ślepym (Izajasza 35,5). Co więcej, jego uzdrowienie nie wydarzyło się na zasadzie „podłączenia do gniazdka z prądem”. Pan Jezus zawołał go i zadał mu pytanie: Co chcesz abym ci uczynił? Niewidomy poprosił: Panie, bym przejrzał (Marka 10,51). Dopiero wtedy został uzdrowiony. Zatem historia ta wspiera inną tezę – że wiara musi być związana z Jezusem, musi obejmować uznanie, że jest On Mesjaszem, a także to, że musimy wyrazić Bogu słowami to, czego oczekujemy. A zatem – możemy a nawet powinniśmy modlić się o uzdrowienie.
Aby wykazać, że wiara to pewność, autor powołuje się na werset z Listu do Hebrajczyków 11,1: A wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy… Jednak z kontekstu tego wspaniałego rozdziału wcale nie wynika, że chodzi tam o pewność uzdrowienia, raczej pewność spełnienia się Bożych obietnic dotyczących ocalenia, dziedzictwa i zbawienia. Co ciekawe, wszyscy bohaterowie wiary z tego rozdziału nie doczekali się za życia spełnienia Bożych obietnic. Ujrzeli je i przywitali z dala, wyznali też, że są gośćmi i pielgrzymami na ziemi (Hebrajczyków 11,13).
Autor widzi uzdrowienia jako sedno swojej służby i sedno służby Kościoła, jakby obecne życie i dobry stan zdrowia aż do śmierci był naszym ostatecznym celem, podczas gdy życie tu na ziemi przeminie. Sednem służby Kościoła powinno być głoszenie pojednania z Bogiem w Chrystusie Jezusie (Dzieje 2,38-39; Rzymian 1,16-17). Bóg obiecuje nam pełnię zdrowia, ale w swoim wiecznym Królestwie, kiedy Pan Jezus powróci: I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły… (Objawienia 21,4).
Książka, którą dostałem jako dodatek do zakupów, głosi pogląd, który znany teolog D. A. Carson nazwał „nadspełnioną eschatologią”, przekonanie, że już teraz powinno się dziać to, co Bóg obiecuje w swoim wiecznym królestwie. Ludzie chcą takiej nauki, bo brzmi bardzo atrakcyjnie – wszak każdy chciałby być zawsze zdrowy! Jednak, jak to napisał apostoł Paweł w 8 rozdziale Listu do Rzymian w wersetach 18-30, żyjemy w skażonym świecie, w skażonych ciałach i oczekujemy wraz ze stworzeniem wyzwolenia z niewoli skażenia. Nastąpi ono dopiero, gdy Pan Jezus powróci.
Jest wszakże w tej książce wartościowa myśl – podkreślenie, że Bóg dokonuje uzdrowień także i dziś. Daleki jestem od tego, by zniechęcać wierzących do zwracania się do Niego z modlitwą o uzdrowienie. Ale właśnie z modlitwą, bo do tego wzywa nas Słowo Boże (Jakuba 5,14). To Bóg uzdrawia, a Jego działanie w tej dziedzinie jest o wiele głębsze, bogatsze i nasycone Jego mądrością, niż by to mogło wynikać z przyrównania uzdrowień do podłączenia się do gniazdka z energią elektryczną.