Urodziłem się w tradycyjnej polskiej rodzinie, która jak każda inna miała dobre momenty oraz pewne wyzwania. Jeśli chodzi o życie z Bogiem byliśmy tradycyjna katolicką rodziną, która praktykowała chodzenie do kościoła, przyjmowanie księdza, chodzenie ze święconką itd. czyli tak naprawdę jak większość polskich rodzin. Od zawsze byłem chłopakiem, który żył w strachu i braku poczucia wartości, ale jednocześnie marzącym o byciu wielkim superbohaterem, wojownikiem czy rycerzem, który chciał wybawić piękną księżniczkę, zakochać się i żyć długo i szczęśliwie. Pamiętam, że godzinami oglądałem filmy w tej tematyce i kreowałem swój świat. Niestety ten brutalny świat, z którym musisz się zmierzyć na zewnątrz swojego pokoju bardzo szybko mnie zweryfikował. Już na początku w szkole podstawowej, regularnie się rozczarowywałem, kłamstwami, szyderstwem, przemocą. Nie miałem za bardzo z kim o tym porozmawiać, ponieważ rodzice musieli ciężko pracować aby zapewnić mnie i siostrze byt, więc starałem się w swoim tchórzostwie stawiać temu czoła. Oczywiście, jak się można domyśleć, odnosiłem większość porażek robiąc wiele głupich i zawstydzających rzeczy. Dziś z perspektywy lat widzę, że większość rzeczy robiłem, by zwrócić na siebie uwagę, by być przez kogoś pokochany, zauważony, być dla kogoś wartościowy. Moją strategią było znaleźć, coś w czym będę dobry, być może najlepszy i na tym zbudować swoją wartość. Jako młody chłopak zauważyłem, że posiadam w miarę dobrą koordynację i pewnego rodzaju inteligencję ruchową, więc po prostu postawiłem na sport. Przełom nastał, gdy zacząłem trenować sztuki walki, nabrałem pewności siebie i poznałem wielu ciekawych dla mnie ludzi. Bardzo szybko w nowej grupie znajomych, gdzie chciałem być lubiany i szanowany przesuwałem granice i robiłem coraz to głupsze rzeczy. Tego czego sam nienawidziłem typu: przemoc, kłamstwa, szyderstwo nagle stało się u mnie codziennością. Wchodząc w dorosłość już byłem kompletnie pogubiony, nie wiedziałem jakie są moje wartości! Nosiłem tak wiele masek, że na koniec dnia sam nie wiedziałem kim ja naprawdę jestem? Brakowało kompletnie autentyczności. Oczywiście przełożyło się to wszystko na relacje, w których raniłem wszystkich wokół mnie, rodzinę, dziewczyny, z którymi się spotykałem, przyjaciół itd. Życie szło dalej, a ja coraz bardziej znajdowałem się w ciemności i w poczuciu beznadziejności, z którym walczyłem różnymi używkami typu alkohol czy narkotyki. Byłem tak popsutym i zdeprawowanym człowiekiem, że gdybym mógł wyświetlić na projektorze czy telewizorze film DVD z mojego serca albo tylko z moich złych myśli (co dopiero czynów) pewnie okryłbym się wstydem i nikt nie chciałby mieć ze mną nic wspólnego. I to jest PRAWDA, niestety tak naprawdę było! Wszystko to prowadziło mnie do coraz większego stanu lęku, smutku i przygnębienia – nie widziałem dla siebie nadziei. I tak w 2014 roku dotknąłem dna. Gdzie w tym wszystkim był Bóg? W mojej ocenie: niedostępny, oddalony wielki, siwy starzec z wielką brodą, siedzący na swoim tronie i czekający tylko, aby mnie osądzić. I choć nie wierzyłem w instytucję kościoła, to do Boga się modliłem. Oczywiście jak większość z nas – tak jak rozumiałem i najwięcej wtedy, gdy coś potrzebowałem, albo coś złego się działo. Ale czy Bóg naprawdę taki jest? Oddalony, niedostępny? Patrzący na to jak rujnuję sobie życie i czekający aż mnie będzie mógł osądzić?! Kierunek mojego życia zmienił się w 2014 roku. Wylądowałem na ulicy, nie miałem co jeść, nie miałem pieniędzy, spałem na macie treningowej lub jak się udało u kolegi. Wtedy pamiętam, że naprawdę szczerze zawołałem do Boga. Był to styczeń. Błagałem, aby pomógł mi zmienić moje życie, jeśli naprawdę istnieje, a ja już nie będę źle postępował. I coś zaczęło się dziać! W marcu dostałem pierwszą legalną pracę, gdzie trzeba było umieć mówić po angielsku i znać pakiet Microsoft Office. Nie potrafiłem mówić po angielsku, ani nie znałem się na komputerze. Bóg dał mi pracę, następnie wynająłem mieszkanie i stanąłem na nogi. Oczywiście tak szybko jak moje życie wychodziło na prostą ja zapominałem o swojej obietnicy danej Bogu. I choć po raz kolejny ja zawiodłem, Bóg okazał się wierny. W pracy postawił na mojej drodze kobietę, która znała Go i użył ją w moim życiu. Zaprowadziła mnie do dwojga misjonarzy, którzy wyłożyli mi Ewangelię Jezusa Chrystusa. Pamiętam ten wieczór doskonale, 4 godziny próbowałem podważać ich wiarę różnymi pytaniami, ale oni w niesamowitej pokorze odpowiadali używając Biblii. Pamiętam, że tego dnia przeżyłem coś czego moje ubogie słownictwo nie jest w stanie opisać, ale Biblia opisuje to jako „Nowo Narodzenie”. Przeżyłem spotkanie z Bogiem, uwierzyłem, że Bóg mnie kocha umarł za wszystkie moje grzechy i, że jestem zbawiony! Czy to nie piękne? W której religii na świecie Bóg schodzi na świat w postaci człowieka, uniża się do postaci sługi i umiera za nas, abyśmy my mogli żyć wiecznie – życie w Jego obecności? Od tego dnia wszystko się zmieniło, nie potrafiłem skłamać, odeszła ode mnie agresja, przestałem bluźnić i spędzałem godziny na czytaniu Biblii i opowiadaniu o Jezusie innym ludziom. Jednym słowem znalazłem sens życia człowieka, którym jak wierzę, jest pojednanie się z Bogiem. Zrozumiałem, że jest to tylko możliwe przez uwierzenie w Osobę i dzieło Jezusa Chrystusa i jest to za darmo! Chwilę po nawróceniu wziąłem udział w grupie uczniowskiej z kilkoma mężczyznami na podstawie książki „Pomnażanie. Uczniowie czyniący uczniami”, Francisa Chana. Spotykaliśmy się studiując Słowo Boże i wzrastając w poznaniu Boga i Jego charakteru – tego kim On jest. Trwało to jedenaście miesięcy. Podczas tego procesu Bóg włożył w moje serce wielki nakaz misyjny jakim jest wezwanie do czynienia uczniów Pana Jezusa Chrystusa:
„Idźcie więc i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc ich w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, ucząc ich przestrzegać wszystkiego co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni, aż o kres tego wieku”- Mt 28:19-20. Wierzę, że to przykazanie jest wciąż aktualne i modlę się, aby Bóg okazywał łaskę dodając nam odwagi i sił każdego dnia, abyśmy mogli być Mu wierni. Na co dzień jako pracownik misji pełnię funkcje pastora we Wspólnocie „Zjednoczeni w Chrystusie”. Wraz z żoną staramy się każdego dnia budować i zachęcać ludzi do naśladowania i poznawania Pana Boga.