Ostatnio moja córeczka przynosiła do mnie książeczki różnego rodzaju i formatu. W każdej z nich była historia o mamie i córce. Mały piesek i mama piesek, mały królik i mama królik, mała dziewczynka i jej mama w piaskownicy itd. Tak mnie to uderzyło w serce, że zdecydowałem się coś o tym napisać.
Co jest wyzwaniem…
Temat ojcostwa fascynuje mnie i też stawia wiele wyzwań. Coraz bardziej rozumiem jakie istotne zadanie ma każdy tata na ziemi. Jak kluczowe jest jego zaangażowanie w rodzinie, jaki ma wpływ na dzieci, jakim autorytetem, niemal Superbohatera, jest dla swoich bliskich. Widzę również, że chociaż bycie SuperTatą to najlepsza pierwszoplanowa możliwa rola, tak niewielu mężczyzn jest gotowych ją podjąć. Chociaż scenariusz jest wymagający, gaża nie opłacana w milionach dolarów i nie dostaniemy też nagrody publiczności, to ma ona ogromny wpływ na świat. Zapłata ma charakter lokaty, której rezultatem po latach może być zdrowa pełna miłości rodzina.
Biorąc pod uwagę coraz większy atak na komórkę rodziny uwzględniając statystyki rozwodów, separacji czy potrzeby poradnictwa w tej dziedzinie, widzę potrzebę poruszenia tego tematu.
Wierzę w to, iż nam mężczyznom dana jest odpowiedzialność do obrony i walki o swoją rodzinę.
Walki, którą przegrywamy chowając się w okopach pracy, ekranów telefonu, nadgodzinach, grami komputerowymi, pasją, piwem z chłopakami czy szeroko rozumianym komfortem.
Prawda ta, choć brutalna, wskazuje na to, iż zmagamy się ze wzięciem odpowiedzialności za prowadzenie naszych rodzin.
Wmawiamy sobie, że jeśli pójdziemy na 8-10 godzin do pracy, przyniesiemy wypłatę, pójdziemy na zakupy w sobotę, pojedziemy raz w roku na wakacje, kupimy jakiś prezent, to należy nam się order za bycie mężczyzną roku. Jednak perspektywa kobiet, które muszą dźwigać dom, dzieci, obiady, nieprzespane noce, i mają co najwyżej randkę raz w tygodniu do rossmana po pampersy, jakoś nie zachęca do tego, aby przyznawać nam jakiekolwiek odznaczenia.
System tego świata coraz bardziej wyklucza mężczyznę z roli jaką Bóg nam powierzył.
Człowiek posiada dwa główne zasoby: energię i czas. Zakładając, że 6-7 godzin śpimy, potem 8-9 h pracujemy, to zostaje 8-10 godzin na wpływ jaki możemy mieć na życie naszej rodziny.
Oczywiście każdy z nas zmaga się z tym, aby ciężko pracować i zapewnić rodzinie byt. I w zasadzie nie ma w tym nic złego o ile nie zaczynamy żyć po to, aby pracować, zamiast pracować, aby żyć. Naprawdę, najlepsze prezenty na świecie nie dadzą dzieciom i rodzinie tego, czego ona potrzebuje od głowy rodziny. To kwestia myślenia długofalowego, w dłuższej perspektywie niż tu i teraz. Dla przykładu żaden iphone czy nowe buty nie zaspokoją glebowej potrzeby miłości i akceptacji jaką dziecko potrzebuje od ojca. Przedłużą tylko lub odwrócą uwagę od prawdziwej potrzeby naszej pociechy.
Na początku…
Każdy ojciec zaczyna z obrazem nieskazitelnego, najbardziej odważnego, prawdomównego, znającego na każde pytanie odpowiedź bohatera w oczach dzieci. Jest też autorytetem, który ma znaczący wpływ na życie swoich dzieci i to jak one będą postrzegały ten świat. Ponieważ dzieci wierzą beztrosko w to co rodzic powie, można zauważyć, że kształtują one swój światopogląd na podstawie tego jak żyjemy i co mówimy. I możemy budować ten światopogląd jak świnki, które budowały swoje domki z drewna, ze słomy lub z cegły i kiedy przyjdzie wilk, to bardzo szybko zweryfikuje co tak naprawdę było trwałe.
Myślę, że kluczowe jest budowanie na prawdzie i autentyczności. Dziecko jest obserwatorem i prędzej czy później zobaczy, że to co mówimy i przekazujemy nie jest do końca zgodne z rzeczywistością. Wtedy ten idealny obraz ojca zaczyna się szpecić, aż w końcu pęka.
Często są to małe pozornie niewidoczne sytuacje, które w skali kilku lat powodują niekiedy niemożliwe do cofnięcia zmiany. Wraz z obrazem idealnego taty pęka coś więcej. Myślę, że pęka serce dziecka. Pierwszy raz, kiedy tatuś jest przyłapany na kłamstwie, kiedy mówi, że zrobi coś a kolejny raz nie dotrzymał słowa, kiedy podnosi głos, lub w złości przekracza wszelkie granice, lub skazuje dziecko na widok pijanego rodzica – to wszystko powoduje traumy i zmiany w emocjach na całe życie.
Dom powinien być niczym bastion pokoju, miłości i bezpieczeństwa, a każda taka sytuacja powoduje, że wraz ze zniszczeniem obrazu głównego bohatera upada również cała twierdza. Jeśli forteca upada, nasze dzieci nie mają szans w konfrontacji z dzisiejszym światem. Prędzej czy później zamienią zamek naszej rodziny na inne straszne miejsca. Ta zmiana środowiska najczęściej jest początkiem poważnych problemów. Kiedy ci młodzi ludzie nie czują już się bezpiecznie, aby rozmawiać szczerze z rodzicami, to znajdują nowych idolów i autorytetów w świecie. Wtedy nie wiadomo jak i kiedy budzimy się ze snu i z bezradności, w agresji, próbujemy zapobiegać, co w efekcie daje kompletnie odwroty rezultat.
Nie jestem specjalistą…
Miałem możliwość pracy z młodzieżą w swojej służbie duszpasterskiej oraz jako trener i pomimo tego, że nie jestem psychologiem i wykształconą osoba w poradnictwie, to jestem przekonany na podstawie rozmów z tymi młodymi ludźmi, że większość ich zmagań wynika z braku „obecności” ojca.
Mam na myśli to, że będąc obecny w domu, mogę nie być obecny w życiu dziecka. Naprawdę, to stanowi poważne wyzwanie. Nie pocieszajmy się tym, że znajdujemy się na niektórych zdjęciach ze świąt lub wakacji lub tym, że zapewniamy byt rodziny (co oczywiście też jest bardzo ważne). Chodzi o to, że to wcale nie oznacza, że byliśmy obecni w życiu dziecka. Kiedy pytam tych młodych ludzi czego naprawdę w życiu pragną, to dochodzimy do tego, że jest to miłość i akceptacja w rodzinie, ale głównie dotyczy to samego taty.
Dlaczego to jest ważne?
Ponieważ widzę przez lata, jak dzieci/młodzież próbuje odnaleźć tą akceptacje i miłość – poczucie, że jest się dla kogoś ważnym w miejscach kompletnie nie do tego przeznaczonych. I tylko kwestia czasu, kiedy świat wciągnie nasze dzieci w rzeczy, które atrakcyjne „na zewnątrz i na chwilę”, skuszą ich pod zapewnieniem, że to jest dobre substytuty na ich potrzebę miłości. Wystarczy przyjrzeć się procentom depresji, okaleczeń, uzależnień, młodocianej przestępczości lub widocznej lubieżności. Przecież nasze dzieci nie budzą się z niedzieli na poniedziałek zdeprawowanymi nastolatkami. To jest proces. I tak samo jak destrukcja wymagała czasu, tak samo uzdrowienie będzie wymagać czasu.
Czy to wszystko wina mężczyzn?
Nie, ale chciałbym jako mąż i ojciec być gotowy poruszać kwestie niekomfortowe, które wymagają od mężczyzny wzięcia odpowiedzialności. Oczywiście sam większość z tych błędów popełniłem i dzisiaj mam możliwość podejść do problemu z pozycji chrześcijanina polegającego na Bogu. Z roku na rok uczę się robiąc czasem dwa kroki w tył, jeden w przód i wierzę, że każdą zmianę we mnie zawdzięczam Bogu.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ten wpis nie do każdego trafi, natomiast wyzwania dotyczące ojcostwa są problemem globalnym. Każdy kto chociaż trochę ma pokory w sercu, będzie mógł się w jakimś stopniu utożsamić. Jestem świadomym mężczyzną, który wie, ile kosztuje faceta przyznanie się do błędu, zgodzenie się, że jednak nie jest się ideałem, że być może nie wszystko poszło tak jak planował.
Jednakże zazwyczaj jest to pierwszy krok, aby rozpocząć proces odnowy i uzdrowienia.
W tej części chciałem opisać problem, który nie jest tylko problemem „świata” jest również problemem Kościoła, o czym będę pisał w kolejnych częściach. Niestety jako chrześcijanie wciąż blado wyglądamy na tle ludzi nie znających Boga. Oczywiście blog ten nie wyczerpuje tematu, zasiewa tylko pewną myśl.
C.d.n…
Pastor Cezary Byczkiewicz